hrycyk_lukasz_miks.jpgPrzedstawiamy drugą część rozmowy z wiernym kibicem Pogoni Lębork Łukaszem Hrycykiem. Pierwszą część rozmowy można przeczytać TUTAJ 
W ciągu ponad 28-letniego stażu na trybunach „Fryta” wiele przeżył, jeszcze więcej zobaczył i właśnie głównie wspomnienia sportowo-kibicowskie zdominowały tą część rozmowy.

To może zacznę od początku. Skąd Ty się w ogóle wziąłeś na Pogoni?
- Moja pierwsza wizyta na stadionie Pogoni to dość odległa historia. Tak jak w większości przypadków, ktoś kogoś po raz pierwszy w życiu zaprowadził na stadion. Ja miałem to szczęście, że bardzo dobry kolega mojej siostry, był kibicem Pogoni i któregoś razu postanowił zabrać mnie na mecz. Była to wiosna 1992 roku. Miałem wtedy 10 lat i 5 miesięcy. Graliśmy wtedy z Chrobrym Charbrowo, padł wynik 0:0. Od razu zauroczyłem się atmosferą na stadionie i od tego czasu byłem już stałym bywalcem stadionu przy Kusocińskiego. W tamtym okresie, rodzice pilnowali aby „obowiązkowo” chodzić do kościoła, a że akurat godzina mszy (11.30) kolidowała z meczami Pogoni, która grała o godzinie 12.00, to z kolegami wybieraliśmy autobus na stadion (przystanek vis a vis SP nr 3) i tak meldowaliśmy się na meczach Pogoni. Stadion traktowaliśmy jak świątynię i tak w sumie jest do dziś. Dalej to już historia, która pisze się do dziś. Tysiące wspomnień i emocji.

Jako bardzo młody człowiek uczestniczyłeś w powstawaniu zorganizowanego życia kibicowskiego w Lęborku? Jak te pionierskie czasy wyglądały, no i czy pamiętasz swój pierwszy wyjazd?
- Zgadza się, bywając na meczach Pogoni, zaczęło mnie coraz bardziej interesować to, co dzieje się na „górce”, miejscu w którym żywiołowo dopingowali zespół kibice Pogoni. Zaczęło mnie to fascynować, tylko nie wiedziałem „jak zagadać” by się tam dostać. Czasy były takie, że z marszu ciężko było wejść na sektor kibiców. W szkole średniej poznałem kilku kumpli, co już działali w ruchu kibicowskim i tak to się zaczęło. Kolejny mecz to już miejsce na sektorze i doping przez 90 minut. Tu nie było odpuszczania, śpiew musiał być, obowiązkowo też szal i kurtka flyers. Zaczęły się pierwsze kumpelskie przyjaźnie, żyliśmy Pogonią cały tydzień, od meczu do meczu. Potrafiliśmy spotykać się w tygodniu i gadać godzinami o kibicowaniu. Żyło się tym dość mocno. Nauka zeszła na dalszy plan, liczyła się tylko Pogoń. W tych czasach bardzo popularne były również korespondencje listowne z kibicami z całej Polski. Pisało się listy i wymieniało zdjęciami kibiców z całej Polski. Korespondowałem z dziesiątkami osób, byli kibice Legii, Widzewa, Zawiszy, Czuwaju Przemyśl, Hetmana Zamość, GKS-u Katowice czy nawet Brzozovii Brzozów. Wracasz ze szkoły, a tam w skrzynce trzy, cztery, a czasem i sześć listów wypchanych fotkami kibiców z całej Polski! Kolekcjonowało się to, a sam do dziś mam sporo starych archiwalnych zdjęć. Super czasy, niektórzy pewnie dziś tego nie zrozumieją :) Wracając do kibicowania Pogoni, to wiadomym było, że po meczach domowych, przyjdą też i wyjazdowe, gdzie trzeba pojechać i dopingować zespół. Swój pierwszy wyjazd pamiętam jak dziś. Był to dokładnie 19 kwietnia 1997 roku, graliśmy na Polonii Gdańsk. No i od tego spotkania, starałem się regularnie poza meczami w Lęborku, bywać też i na wyjazdach. Umawialiśmy się drogą pantoflową, chodziło się od domu do domu i informowało o wyjeździe. Nie było komórek, nie było internetu. Zebrać ekipę na wyjazd to była spora gimnastyka, ale akurat z tym nie było problemów, ponieważ na wielu osobach w tamtych czasach można było po prostu polegać. Byliśmy bardzo zżyci ze sobą, Pogoń naprawdę potrafiła połączyć na lata. To był szalony czas, nie miałem nawet 16 lat gdy razem z razem z rówieśnikami i starszymi kolegami pojechaliśmy na wyjazd od dalekiego Braniewa dostawczakiem „izotermą”. Jechało nas na pace kilkunastu, w zupełnej ciemności. I tak kilka dobrych godzin jazdy. Dziś jest to wyczyn nie do wykonania. Było też kilka tych z cyklu inwazji, jak chociażby wyjazd w połowie lat 90-tych do Słupska na derby pociągiem. Jechało nas wówczas blisko 140 osób. Szale były różne, ale atmosfera przednia, czy późniejszy wyjazd do Ustki czterema autokarami. Tego się nie da zapomnieć. Jeśli chodzi o mecze w Lęborku, to wszystkie na słynnej „górce”, były najważniejsze, jednak szczególny był jeden, derby w 2007 roku, już na nowej płycie z Gryfem Słupsk. Młyn osiągnął wówczas rekordową frekwencją blisko 350 osób. To było coś niesamowitego, ten śpiew doping, atmosfera, race. Oprawę spuszczoną z dachu krytej pamiętam do dziś. Tego się nie da zapomnieć. Wspaniałe momenty wielkości naszej Pogoni.

Zapamiętałeś z tego okresu ciekawe mecze czy zawodników?
- Najlepszy czas piłkarsko, jak dla mnie, to gra Pogoni w III lidze w sezonie 1995/1996. Mieliśmy naprawdę bardzo silny zespól, zajęliśmy wysokie 3. miejsce, za Elaną Toruń i Arką Gdynia. Na mecze przychodziło regularnie 1,5 - 2 tysięcy ludzi. To była rekordowa frekwencja w skali Pomorza. Na pamiętnym meczu z Arką Gdynia, która wówczas spadła z 2 ligi, na stadionie pojawiło się ponad 3 tysiące ludzi. Wygraliśmy wówczas 3:1. Dziś, taka publika to coś niewyobrażalnego, nawet na wyższych ligach. Meczów, które wyjątkowo pamiętam było kilkanaście. Chociażby ten z Polonią Gdańsk, gdzie sędziego wywożono busem z murawy, mecz z Orłem Choczewo wygranym 15:0. Było też spotkanie z Pomezanią Malbork, z czasów gry w 3 lidze. Przyjechali w roli murowanego faworyta. Mieli imponującą serię 28 spotkań bez porażki. Wygraliśmy z nimi 1:0. Również takim jednym ze spotkań był mecz z Wisłą Tczew. Wygraliśmy 3:2 po golu w 90 minucie z rzutu wolnego Rafała Michora. Uderzenie było na tyle mocne, a interwencja bramkarza tak niefortunna, że skończył on mecz ze złamaną ręką. Wiele spotkań z tamtego czasu, gry w III lidze, w sezonie 95/96 było emocjonujących. Potrafiliśmy dwukrotnie ograć Arkę Gdynia. W Lęborku, jak wspomniałem 3:1, a w Gdyni 0:1. Ogólnie stare boczne boisko, było trudną twierdzą do zdobycia. Wiele zespołów miało kłopot, by tu wygrać. W tamtym sezonie na 17 spotkań, przegraliśmy tylko dwa mecze w Lęborku (z Elaną Toruń i Polonią Elbląg). Wracając do zawodników, to imponował mi wówczas Siergiej Miasnikow, chyba pierwszy obcokrajowiec w Pogoni. Przybył do nas ze Spartaka Moskwa. Miał fantastyczny drybling i przyśpieszenie. Rywale mieli z nim duży problem. Nie można zapomnieć też o Romanie Cechu, Waldemarze Walkuszu, Arturze Góreckim, Rafale Michorze, Jarku Kierszce czy Tomaszu Dołotce. W późniejszych latach, walecznością i pozytywnymi relacjami z trybunami brylował Krzysztof Galant. Super zawodnik i człowiek. Bardzo miło go wspominam. Z trenerów to mam relacje i kontakty bardziej współczesne. Pierwszy z nich to Sobiesław Przybylski (obecnie trener MKS Władysławowo). Do dziś utrzymujemy kontakty. Spotykamy się przy okazji spotkań w Lęborku czy Władysławowie, zawsze jest o czym pogadać. Życzę mu jak najlepiej, a w tym sezonie spokojnego utrzymania. Druga osoba to Waldemar Walkusz. Wiele tysięcy wspólnie przejechanych kilometrów na mecze wyjazdowe, wiele wspomnień i anegdot. Zawsze fajnie było go posłuchać. Przed pandemią, starałem się wpaść raz w tygodniu na symboliczna kawę i pogadać co tam w świecie piłki słychać. Zawsze, albo prawie zawsze miał czas. Liczę, że szybko wrócimy do normalności i znów pogadamy przy kawie o Pogoni, o ekipach z Pomorza i trochę o polityce :)

Najlepszy piłkarski sezon w historii Pogoni Lębork to…
- Z perspektywy mojego kibicowania Pogoni, a jest to ponad 28 lat, najlepsze sezony to te w których osiągaliśmy sukcesy. Takim bez wątpienia był ten już słynny, wiele razy tutaj wspominany sezon 1995/1996, kiedy to zajęliśmy w mocnej 3 lidze trzecie miejsce. Wiele wspomnień, zaciętych meczów i wysokiej frekwencji. Tego się nie zapomni. Kolejny to ten zupełnie niedawny, bo 2015/2016. Awansowaliśmy wówczas do nowej 3 ligi. Walka do ostatniej kolejki z Rodłem Kwidzyn o awans. Oni pechowo zremisowali, my po ciężkim meczu wygraliśmy z MKS-em Władysławowo i już było jasne, że mamy awans. Polał się szampan, były śpiewy i wielka radość. Wracamy po 16 latach na szczebel centralny. Zresztą ten czerwiec 2016 roku był wyjątkowy, bo zgarnęliśmy jeszcze Puchar Polski na szczeblu wojewódzkim, zresztą pierwszy w historii klubu, w tej formule rozgrywek. Wspaniałe momenty i niezapomniane przeżycia. Jestem optymistą i uważam, że najlepszy sezon jeszcze przede mną. Chciałbym aby Pogoń regularnie grała w 3 lidze z pełnym stadionem. Może za kilka/kilkanaście lat w drugiej lidze. Nierealne? Może i tak, ale po to są marzenia żeby właśnie sobie pomarzyć.

Mówisz o powrocie po 16 latach do III ligi w sezonie 2016/17. Wykorzystaliśmy tą szansę? Należysz do bardzo wąskiego grona osób, które widziały oprócz kompletu spotkań u siebie także dużo spotkań wyjazdowych Pogoni w tym okresie.
- To był wyjątkowy sezon. Organizacyjnie myślę, że podołaliśmy, gorzej z finansami, które przekroczyły nasze możliwości. Pokazało to, że na tym poziomie piłkarskim kończy się amatorka, a zaczyna się profesjonalizm. Wiele klubów miało budżety sięgające miliona złotych. Byli też krezusi jak KKS Kalisz czy Radunia Stężyca. Tam pewnie kręciło się wszystko w okolicach 1-2 milionów złotych. To przepaść. My ze swoim skromnym budżetem graliśmy na tyle, na ile mogliśmy. Spadek, być może uratował nas przed sporymi problemami finansowymi, bo kto wie jak wyglądałby kolejny sezon balansując z finansami na minusie. Pewnie mogliśmy uzbierać te kilka punktów więcej, bo mecze chociażby w Środzie Wielkopolskiej, Wolinie czy w Lęborku ze Świtem były do wygrania, no ale cóż taka jest piłka. Sezon zakończyliśmy z 30 punktami, a taki wynik w kolejnym roku dałby nam utrzymanie. Mimo tego, że nie utrzymaliśmy trzeciej ligi, wspominam ją wyjątkowo dobrze. Mecze z Elaną Toruń, Górnikiem Konin, KKS-em Kalisz gwarantowały dobry futbol z wysoką frekwencją na lęborski stadionie. Rekordowo było chyba na meczu z Elaną, ponad 600 osób, jak się mylę. Pokazuje to, że kibice mimo wszystko byli spragnieni dobrej piłki. Ja osobiście podróżowałem razem z zawodnikami i sztabem po całej Polsce. Poznałem kilka fajnych osób, z którymi do dziś utrzymuję kontakty. Zwiedziłem obiekty we Wronkach, Kaliszu, Środzie Wielkopolskiej, Kleczewie, Manowie, Koszalinie czy Wolinie. Z perspektywy czasu, uważam, że warto było pojechać i zobaczyć jak to wygląda w innych klubach. Praktycznie wszędzie miło nas goszczono, zawsze była kawa czy herbata, czasem coś słodkiego. Taka odskocznia od czwartoligowej szarzyzny.

Pogoń jako klub wielosekcyjny. Interesowałeś, czy może nadal interesujesz się sekcjami tenisa stołowego i koszykówki Pogoni?
- Oczywiście. Pamiętam czasy, jak w auli „Mechanika” nasi tenisiści bili się o mistrzostwo Polski z klubem z Piaseczna. Aula była napchana ludźmi do maksimum. My akurat wracaliśmy, bodajże z meczu wyjazdowego z Człuchowa. Rok 1996 lub 1997. Weszliśmy na aulę i zaczęliśmy doping, ludzie zszokowani, ale podłapali temat. Cała aula śpiewała, ostatecznie chyba zremisowaliśmy i tytuł mistrza Polski przeszedł koło nosa. Do dziś śledzę poczynania naszych tenisistów. W zeszłym sezonie realizowaliśmy relację na żywo ze spotkań Pogoni, stąd byłem obecny na wszystkich meczach w Lęborku. Obecnie, ze względu na COVID pozostaje nam oglądać poczynania w sieci. Drugą sekcją która mnie interesowała, to koszykówka. Były lata, że na hali organizowaliśmy doping dla koszykarzy. W sobotę śpiewało się piłkarzom, a w niedzielę koszykarzom. Z roku na rok sekcja koszykówki podupadała, nie było też finansów na w miarę spokojne funkcjonowanie. W końcu w roku 2017/2018 drużyna przestała istnieć i klub wycofał się z rozgrywek 3 ligi. Obecnie nastąpiła reaktywacja, ale sekcja skupiła się na młodzieży. Liczę, że za jakiś czas znów uda się pójść na halę obejrzeć seniorski mecz koszykarzy. Tego tej sekcji życzę.

W roku 2006 wyjechałeś do Wielkiej Brytanii. Tam również futbol odegrał dużą rolę. Co ciekawego zobaczyłeś na Wyspach?
- Rok 2006 to decyzja o wyjeździe na emigrację. Początkowo miało to być parę tygodni, zrobiło się blisko 6 lat. Miejscem docelowym był Londyn, gdzie na brak zespołów piłkarskich nie można było narzekać. Praktycznie każdym poziom rozgrywkowy miał drużynę ze stolicy w tabeli. Po okresie aklimatyzacji, zacząłem interesować się kto gdzie gra. Spowodowane było to brakiem weekendowych emocji piłkarskich. Najbliżej, z racji tego, że mieszkałem w zachodnim Londynie, miałem na stadiony Queens Park Rangers i Brentford FC. Obie te ekipy grają obecnie na zapleczu Premier League. Do dziś kibicuję i trzymam kciuki za awans tej z Brentfordu. Pierwszym szokiem z jakim zderzyłem się na Wyspach, bez wątpienia były lokalizacje stadionów. Zarówno jeden, jak i drugi dosłownie był wciśnięty między szeregowe domki jednorodzinne. Kolejne zaskoczenie to atmosfera przed meczem. Kibice spotykali się kilka godzin przed ligową potyczką, w barwach klubowych, w pubach w okolicy stadionu i zaczynali biesiadę. Było piwo, śpiew, a później mecz. Fajny klimat, dla mnie wówczas zupełna nowość. Same mecze to jednak już atmosfera całkiem inna, niż znana mi ze stadionów w Polsce. Dopingu zorganizowanej grupy nie było, jedynie co jakiś czas po stadionie przewijała się klubowa pieśń. Praktycznie całe spotkanie oglądało się na siedząco, to też coś, do czego nie byłem przyzwyczajony. Nie brakowało jednak tradycyjnych wyzwisk, czy to w stronę piłkarzy przyjezdnych, czy sędziego. Jednak sam klimat stadionu, mocno mnie nie zachwycił. Poza tymi dwoma klubami, jeździło się też na inne stadiony i mecze. Udało nam się z kolegą, zaliczyć chociażby Dagenham&Redbridge F.C., klub z League 2. Tam już klimat trochę inny, trybuny z miejscami stojącymi, pojawił się też w miarę zorganizowany doping. Byli też przyjezdni w Peterborough, w dość konkretnej liczbie. Obiekt kameralny, ale klimatyczny. Zdarzyło mi się też, być na kilku meczach w europejskich pucharach. Pierwszym z takich spotkań była wizyta na Stamford Bridge, gdzie Chelsea w meczu Ligi Mistrzów podejmowała Schalke 04. Był to rok 2007, a dla mnie to było coś wyjątkowego. Kiedyś oglądało się tylko te rozgrywki w telewizji, teraz miałeś wszystko na żywo. Studio przedmeczowe z Franzem Beckenbaurem na murawie, biegający Szewczenko „pod nosem”, cała oprawa, otoczka robiła wrażenie. Kolejne mecze to wizyta na meczu Fulham – Szachtar Donieck oraz Fulham – Wisła Kraków w rozgrywkach Ligi Europy. W barwach klubu z Ukrainy, grał wówczas Mariusz Lewandowski. Nie mogło mnie też zabraknąć na meczu Tottenham Hotspurs – Wisła Kraków w ramach meczu I rundy Pucharu UEFA. Pamiętam, że Wiślacy w tym meczu naprawdę grali dobrze, a faworyzowani gospodarze gola zdobyli na kwadrans przed końcem meczu. Spora część kibiców, jak zasiadała wówczas na White Hart Lane to byli fani z Polski, z różnych zakątków. Byli też przyjezdni, czyli ekipa Wisły w przyzwoitej liczbie. Jednak meczem który wspominam najbardziej, to bez wątpienia Puchar Anglii i spotkanie West Ham United – Milwall. Każdy kto zna klimat panujący na Wyspach, wie co takie spotkanie oznaczało dla kibiców tych drużyn. No i się nie zawiodłem. Sam mecz emocjonujący z dogrywką. Jednak trybuny tego dnia rozgrzane do czerwoności. Przyjezdnych było kilka tysięcy, cały mecz wyzwiska, aż w końcu po golu na 2:2 fani Milwall wybiegli na murawę, przerywając mecz. Przed i po spotkaniu nie obeszło się bez awantur, mi akurat udało się wrócić bez uszczerbku do domu. Media tym meczem żyły kilka dni, bo takich scen na stadionie i wokół już dawno w Anglii nie było. Czas na Wyspach, to także mała egzotyka sportowa. Udało mi się być, z czystej ciekawości na kortach słynnego turnieju tenisowego Wimbledon. W tym dniu oglądałem zwycięski finał juniorów Urszuli Radwańskiej. Fajna przygoda i z polskim happy endem. Będąc już przy kobietach, to trzeba wspomnieć o spotkaniu ...rugby Anglia-Włochy w damskim wykonaniu. Ciekawe doświadczenie. Mecz towarzyski grali na stadionie Twickenham, świątynia rugbistów i zarazem ich stadion narodowy. To taki odpowiednik Wembley dla piłkarzy.

Oglądając mecze reprezentacji Polski wielu lęborskich kibiców z radością i dumą patrzy na flagę LĘBORK podczas spotkań kadry. Ponoć to także Twoja zasługa…
- To zasługa wielu wspaniałych ludzi z Pogoni! Poza meczami Pogoni, interesowały mnie również spotkania reprezentacji Polski. Swój debiutancki wyjazd zaliczyłem w roku 2000, kiedy to nasza kadra grała w Kijowie z Ukrainą. Pojechaliśmy busem z dolarami w kieszeni w nieznane. To był, z perspektywy tych wszystkich lat mój najlepszy wyjazd na kadrę. Był niezapomniany postój we Lwowie, gdzie taksówkami jeździliśmy praktycznie całą noc, była niezła impreza w restauracji, gdzie specjalnie dla nas robione schabowe, była też bliska wizyta z ukraińską milicją, która oskubała nas z dolarów. Trudno ten wyjazd streścić kilkoma zdaniami. Niektóre rzeczy nie nadają się do publikacji, ale wiem, że warto było :) Do dziś go gdzieś tam wśród kumpli wspominamy i zawsze jest spory ubaw. Co do samego meczu, to wrażenie wówczas zrobił stadion Dynama. Jakieś 70 tysięcy ludzi na meczu, a z Polski raptem ok. 300 osób. Były to też czasy kiedy dzień szybciej grała kadra młodzieżowa. Również byliśmy obecni na tym meczu. Kolejne lata to mecz w Rydze w 2003 roku. Też jechaliśmy busem, i też historii było dość sporo. Dwa lata później trafił się mi piłkarski klasyk Anglia – Polska. Z racji budowy nowego Wembley, kadra grała akurat ten mecz w Manchesterze na stadionie United. Największym problemem było nabycie biletu. I tu zaczęły się kombinacje. Po tylu latach mogę napisać, że udało nam się wejść na podrabiane bilety, na tyle dobre, że nawet nieprzerwany hologram mam do dziś na bilecie. Później się okazało, że ponad 100 osób miało ten sam numer krzesełka. Ważne, że było się na meczu. Anglia, a w szczególności mecz z nimi na Wembley, to było moje marzenie odkąd zacząłem interesować się piłką. Te marzenie zrealizowałem w 2013 roku, kiedy to wraz z moim bardzo dobrym kolegą, też Łukaszem pojawiliśmy się na tym meczu. Niezapomniane wrażenia, masa Polaków, fantastyczny doping. Warto było. O wyniku nie piszę, bo tak naprawdę wyniki były zawsze sprawą drugorzędną. Liczył się wyjazd, doping i odrobina zwiedzania nowego kraju. W 2006 roku będąc już na emigracji, nawiązałem kontakt z chłopakami ze Stali Sanok, którzy również przebywali w Londynie. Założyli oni stowarzyszenie Futbolowi Patrioci, które organizowało wyjazdy na kadrę. Bardzo fajna ekipa, zresztą do dziś aktywna na kadrze. Właśnie z nimi autokarami z Londynu ruszyliśmy do Brukseli na mecz z Belgią. Miasto to zalały tysiące Polaków, szacuje się że było nas w granicach 15 tysięcy. W tych latach polscy kibice dość mocno jeździli i zawsze liczby były liczone w tysiącach. Tak też było w Portugalii, gdzie pojechaliśmy w 2007 roku. Mecz w Lizbonie niezapomniany. Krzynówek z bramką na 2:2 w samej końcówce. Do dziś to widzę. Ten szał radości na trybunie z kibicami z Polski. Tego dnia Polacy wręcz zalali lizbońską starówkę, knajpy pełne polskich barw z dopingiem i śpiewami. Fajny klimat. Eliminacje do Mistrzostw Świata 2010 przyniosły nowe wyjazdy. Zaczęło się od Słowacji w 2008 r. Na stadionie Slovana Bratysława nie było spokojnie, działo się sporo, niekoniecznie w kontekście emocji piłkarskich. Pamiętam, że błądziliśmy gdzieś bardzo mglistym wieczorem ulicami Bratysławy, aby znaleźć hotel. Rok później wylądowałem w Belfaście na meczu z Irlandią Północną. Jak wiadomo klimaty tam panujące nie są sprzyjające katolikom. Na każdym kroku czuć było niechęć do Polaków. Sam mecz to przede wszystkim okropny stadion. Wepchano nas na trybunę, gdzieś w samym rogu stadionu. A wszystko to za cenę 40 funtów. Sporo, jak na tamten czas. Sam mecz przegraliśmy. Boruc tego dnia był na ustach wszystkich Irlandczyków. Wiadomo, bronił w Celticu i prowokował kibiców gospodarzy. Po jego kiksie i golu na 3:1 stadion oszalał. Po meczu szybko opuszczamy stadion i wracamy na hotel. Dla swojego bezpieczeństwa unikaliśmy raczej nocnych wędrówek po Belfaście. Przed mundialem w Afryce w 2010, formę Polaków postanowiła sprawdzić Hiszpania. Mecz był ostatnim ich sprawdzianem przed wylotem. Zagraliśmy w Murcii, gdzie zaliczyliśmy klęskę 6:0. Jednak wynik tutaj akurat nie był ważny. Samolot zabukowany do Madrytu i po paru dniach okazuje się, że gramy w Murcii. W sumie wyszło tak, że spędziliśmy kilka dni w Madrycie, by potem wynajętym samochodem pojechać do Murcii. Tam szok, blisko 40 stopni upału. Do meczu kilka godzin, więc udajemy się pod stadion, gdzie z kibicami z całej Polski zaczęliśmy fiestę do samego meczu. By sobie wynagrodzić trud podróży, następnego dnia udajemy się na piwko w knajpce z widokiem na stadion Atletico Madryt. Kadra miała to do siebie, że poniekąd organizowała nam wakacje bądz wypady turystyczne. Tak było w lutym 2011 roku. Nasza reprezentacja postanowiła zorganizować sobie zgrupowanie w Portugalii. Bukowanie biletów do Faro i już byliśmy na tygodniowych wczasach nad Oceanem Atlantyckim. Miejscem docelowym była Albufeira, miejscowość turystyczna z piękną plażą. Hotel zabukowaliśmy za grosze, tygodniowy pobyt wówczas kosztował ok. 40-50 euro. W zamian mieliśmy ponad 20 stopni w dzień. Widok kąpiących się obcokrajowców w lutym w Oceanie lekko szokował miejscowych, ale dla nas pogoda była wręcz wymarzona. Jak to podsumował mój kolega Kamil, „wylatujesz z piździawy by za parę godzin leżeć na plaży popijając pyszne wino Porto”. To był intensywny tydzień, połączony ze zwiedzaniem południowego wybrzeża Portugalii, jak i Sewilli, gdzie udało nam się wejść na stadion Sevilla FC. Betis tego dnia był zamknięty na cztery spusty. Co do meczów to graliśmy tam dwa: jeden nieoficjalny z Mołdawią na kameralnym obiekcie w Vila Real de Santo Antonio. Drugi oficjalny z Norwegią w Faro. Po tych meczach kilku z nas było gwiazdami telewizji, bo wielokrotnie gościliśmy na ekranie. Oczywiście na trybunach tylko kibice z Polski i przyznam szczerze, że takiej zabawy jak tam nie miałem nigdy. Właśnie ta atmosfera trybun, to było to co ciągnęło na mecze wyjazdowe. Fajnie było spotkać się z kibicami z całej Polski i najnormalniej w świecie, pogadać, napić się piwa i wspólnie bawić się na trybunach. W kolejnych latach były jeszcze wyjazdy do Litwy, Estonii, gdzie byłem jedynym kibicem Pogoni. Był też wyjazd do dalekiej Mołdawii, gdzie oprócz brzydkiego Kiszyniowa, udało nam się znaleźć w Odessie nad Morzem Czarnym, czy zabawić się we Lwowie. Blisko tydzień intensywnej podróży, ale naprawdę warto. Takich rzeczy w swoim życiu się nie żałuje. Ostatnim meczem, jeszcze przed okresem covidowym to powrót po 16 latach do Rygi na mecz z Łotwą. Tym razem to już nie stadion Skonta, a Narodowy Daugavas Stadions. Wyjazd busem zgrabną i wesołą ekipą, oczywiście nie obyło się bez zwiedzania. Udało nam się na powrocie odwiedzić polski cmentarz na Rossie, czy Ponary, miejsce mordu wielu Polaków w czasie II wojny światowej. Zaliczyliśmy też obowiązkowo Wilno, gdzie spędziliśmy fajnie czas. Podsumowując, żadnego z wyjazdów nie żałuję i jeśli czas i sytuacja na świecie pozwoli będę starał się jeździć. W tym miejscu serdecznie pozdrawiam ekipę z busa z mojego ostatniego wyjazdu do Rygi. Podsumowując mecze kadry, to dodam tylko, że spotkania w Polsce w przeciągu tych blisko 20 lat, od kiedy zacząłem jeździć obejrzałem bodajże trzy czy cztery. Najlepszy klimat zawsze jest na wyjeździe i o tym warto pamiętać.

Wyjazdy, mecze to pewnie i masa pamiątek. Jakie najciekawsze, futbolowe masz w swojej kolekcji?
- Od początku mojego kibicowania Pogoni zacząłem zbierać wszystko co jest związane z moim klubem. Są to różne wycinki prasowe, spora ilość biletów z meczów w Lęborku oraz tych wyjazdowych. Mam też kolekcję kilku koszulek klubowych. Brakuje mi w kolekcji tych z lat 90 czy XX wieku. Problem był taki, że na ogół nie było ich w wolnej sprzedaży, no ale cóż, może kiedyś uzupełnię szafę tymi trykotami Pogoni. Są też proporczyki czy smycze kibicowskie. Moją największą pamiątką jest kolekcja kilkudziesięciu szali Pogoni. Myślę, że mam ok. 90% tych, które wyszły w historii. Są też perełki, jak chociażby pierwszy historyczny szal, jaki kiedykolwiek wyszedł, oraz zgodowy Pogoń-GKS Bełchatów. Dziś praktycznie nie osiągalne. Sam kilka zakupiłem na allegro, bo w Lęborku ciężko było je znaleźć.

Cóż w takim razie można życzyć wiernemu kibicowi Pogoni na koniec chyba tej najdłuższej w historii serwisu www.pogon.lebork.pl rozmowy?
- Oj zeszło troszkę z tym wywiadem, nie ukrywam, że podczas pracy nad nim, powróciłem do licznych wspomnień, szperania w swoich archiwalnych materiałach, zdjęciach czy pamiątkach. Mimo wielu godzin myślę, że warto było i mam nadzieję, że ta moja opowieść spodobała się czytającym. W głównej mierze, wywiad był dla mnie taką spowiedzią z tych wszystkich lat na Pogoni. Wiem, że nie udało się tu wszystkiego opisać, musielibyśmy napisać pewnie jakąś książkę :) Czego bym sobie życzył? Przede wszystkim dużo zdrowia dla siebie, bo z tym ostatnio gorzej, oraz dla mojej rodziny. To tak prywatnie. Pogoniowo, życzyłbym sobie, aby trybuny znów były pełne, aby Pogoń nigdy nie przestała być taką marką , jaką jest na Pomorzu. Aby nasz ukochany klub doczekał się wielu fanatyków, kochających te trzy barwy bezinteresownie. Bez nich los klubu za te parędziesiąt lat może być zagrożony. Piłkarsko chciałbym, abyśmy na dłużej zagościli w III lidze i doczekali się w końcu nowej trybuny, a na 100-lecie klubu zagrali w europejskich pucharach! Po takim zagranicznym wyjeździe Pogoni można już umierać! :)
Przy okazji dziękuję za możliwość udzielenia tego wywiadu. Na koniec pozdrowienia dla Janusza, Karola, Radka, Łukasza, Jarka, Tomka, Czesia, Rafała i wielu, wielu innych osób, które nie sposób tu wymienić, a z którymi spotkałem się na Pogoni. Specjalne pozdrowienia dla wszystkich tych, którzy mnie lubią ;)

Z Łukaszem Hrycykiem rozmawiał Janusz Pomorski.

hrycyk_lukasz_miks.jpg